PODWALE 61

Niezwykle istotną składową naszego działania w architekturze jest doświadczanie. Jesteśmy przekonani o tym, że aby kompetentnie współtworzyć gęste i dobre miasto, trzeba w nim funkcjonować na co dzień, odczuwając wszelkie jego niedoskonałości i przewagi.

Wewnętrzne podwórko przy kamienicy było miejscem zaniedbanym i niemiejskim. Do pracy nad porządkowaniem i realizacją projektu zaprosiliśmy wszystkich mieszkańców budynku. Zrobiliśmy coś na kształt czynu społecznego, w którym zakupiliśmy narzędzia, rośliny i zamówiliśmy transport. Meble i taras wykonała profesjonalna firma. Po całym dniu pracy urządziliśmy wspólnego grilla, który trwał do wczesnych godzin porannych.

Życie we współczesnym, hybrydowym mieście to współistnienie z ludźmi. My też zajmujemy tylko część budynku starając się wpisać w inne rytmy życia mieszkańców, zrozumieć i uszanować ich potrzeby. Daje nam to pokłady bezcennego doświadczenia i nieakademickej wiedzy, jakże niezbędnych w toczącej się dyskusji o współczesnym miejskim biotopie. Zamiast nadużywać modnej, urbanistycznej nowomowy, wolimy obserwować realne procesy rehabilitacji miejsc i społeczności. Cieszyć się, kiedy nasze przywrócone w ramach wspólnej pracy podwórko – wyposażone w nowe meble miejskie, integruje ludzi, a także smucić i wątpić, kiedy zastajemy bramę wejściową całą w poweekendowym anturażu. Wierzymy, że dzięki temu współistnieniu bliżej nam do zrozumienia fenomenu współczesnego miasta.

 

REKONSTRUKCJA PRZEDSZKOLA

Gdyby mi ktoś kiedyś powiedział, że będziemy rekonstruować jakiś budynek, pewnie bym nie uwierzył. Jak widać w architekturze, podobnie jak w polityce nie można nadużywać słowa „nigdy”. Czasem trzeba skończyć jakąś misterną układankę, w której brakującym elementem jest cały budynek. Tak było i tym razem.

Historia tej odbudowy jest trochę jak historia naszej nowej architektonicznej rzeczywistości – skomplikowana i namiętna. Na wernisażu z okazji 80-lecia otwarcia wystawy WuWA we Wrocławiu, staliśmy w kilku kolegów pod planszą z rzutem „przypadkowo” spalonego przedszkola narzekając na czasy, bezkarnych inwestorów i zawsze nie taka pogodę. Jednakże, jeżeli można uwieść architekta prostym rzutem, to takie zbiorowe uwiedzenie miało tam miejsce. Jeszcze raz okazało się, że dobry plan to przepustka do drugiego życia zabytku. I że Witruwiuszowska triada to nie lista punktów, tylko układ funkcji, gdzie Firmitas jest liniowo proporcjonalne do Utilitas.

Po olśnieniu na wystawie wypadki potoczyły się już niezwykle dynamicznie – jak to w naszej ułańskiej codzienności. Odważna i dalekowzroczna decyzja Miasta o podarowaniu terenu Izbie Architektów, miesiące starań o dotacje unijne, szybki projekt rekonstrukcji i budowa w stachanowskim tempie – w pięć i pół miesiąca. W czasie tej odbudowy wiele podstawowych pytań: precyzyjne usytuowanie, detale, kolor. Mozolna, detektywistyczna robota z wielkim wsparciem konserwatorskim przyniosła nagrodę – odkryty przypadkiem w końcówce inwestycji brodzik potwierdził, że budynek stoi idealnie w osi.

I oto jest – nowy dom dla architektury i architektów. Stały adres, który jest immamentną częścią racji bytu w tym zawodzie. Już ruszyły tam spotkania, wykłady, warsztaty i wystawy młodych. Ale to już zupełnie inna historia.

SZKOŁA MUZYCZNA

Typologia współczesnej szkoły źle wpisuje się w gęste miasto. Poszukuje raczej ekstensywnych struktur, spokojnego sąsiedztwa i bliskości terenów mieszkaniowych. To zupełnie inny świat niż ten ściśnięty w śródmiejskich kwartałach. Pozorny paradoks lokalizacji w ścisłym centrum – pomiędzy ruchliwą ulicą i linią kolejową, tłumaczą marka edukacyjna „Łowieckiej” i sąsiedztwo byłej filharmonii, która otwiera potencjał wykreowania unikalnego kompleksu.

Wielkość działki, konieczność właściwego nasłonecznienia i spełnienia rygorystycznych wytycznych akustycznych, sprokurowały decyzję o spiętrzeniu wszystkich funkcji w jeden homogeniczny blok z wewnętrznym dziedzińcem. Zwarty układ narzucił regularną i zdyscyplinowaną dyspozycję funkcji – od strony ulicy, bufor akustyczny dla sal lekcyjnych stanowi szeroki korytarz, pełniący zarówno funkcję głównej komunikacji jak i przestrzeń rekreacyjną. W główną strukturę budynku zostały wbudowane autonomiczne, małe obiekty z niezależnymi ścianami i stropami. Struktura tych „pudełek” zależna jest od zakresu częstotliwości dźwięków generowanych przez poszczególne grupy instrumentów. Pomieszczenia muzyczne zyskały wykończenie ustrojami akustycznymi tłumiącymi lub wzmacniającymi poszczególne pasma.

Piłsudskiego jest wyjątkową ulicą w hierarchii przestrzennej miasta ze strukturą budowaną na zasadzie „wplatania” w pierzeję monumentalnych gmachów użyteczności publicznej. Budynkiem szkoły próbujemy kontynuować ten zamysł kompozycyjny. Takie „cerowanie miasta”, które kiedyś już było.

WĘZEŁ PRZESIADKOWY

Nasze działanie polega zwykle na wypełnieniu jakiegoś przestrzennego ubytku. Jest kontekst, jest o co zaczepić. Tym razem jednak kontekstu nie było. Nowy stadion oraz wielopoziomowy węzeł drogowy, miały dopiero powstać równolegle z naszym obiektem.

Temat od początku prowokował nas do odważniejszych poszukiwań formalnych. Gdzieś z tyłu głowy mieliśmy dobre tradycje ekspresyjnych stacji kolejowych i niespełnienie po konkursie na stadion. Od początku, szukając właściwego wyrazu, pracowaliśmy na kartonowych i plastelinowych modelach. Kluczowe okazały się być: decyzja o asymetrii dachu, podporządkowana logice potoków ludzkich, a także potrzeba płynnego, intuicyjnego przekierowania ludzi na esplanadę stadionu. Nierównoległe, przecinające się linie, z których zbudowano bryłę, miały swoją genezę w zmultiplikowanych kierunkach dróg, torów i ścieżek. Miejsce, w którym się zbiegają obudowaliśmy strukturą złożoną z płaszczyzn układających się w dynamiczną kompozycję. Tak uformowana bryła obiektu była przeciwwagą do łagodnych krzywizn stadionu i jego przedpola. Całość ubraliśmy w surowy, brutalny w wyrazie żelbet uzupełniony elementami z ocynkowanej stali, dopisując się do estetyki powstałego w międzyczasie kontekstu.

Wielki, kroczący jaszczur, betonowe origami czy latawiec – nazwy funkcjonujące w pracowni zdradzają, że tym razem złamaliśmy wszelkie nasze zasady i ‘myśleliśmy’ przede wszystkim formą. Ludzie miewają w sobie gdzieś głęboko, atawistyczną potrzebę zabawy latawcem. Nasz, był tym razem betonowy.

V LO

W zasadzie wszystkie najistotniejsze decyzje w tym projekcie mają swoją genezę w lokalizacji. Działka, położona na skraju parku, a jednocześnie przy bardzo ruchliwej drodze wylotowej z Wrocławia, gdzie nie ma już gęstej sieci kwartałów, zbudowała nam matrycę uwarunkowań. A ta z kolei ustawiła cały ciąg procesów decyzyjnych.

Pierwszy cel: oszczędzić jak najwięcej drzew, uzyskaliśmy wpisując budynek w ślad po istniejących na działce obiektach (stary basen z zapleczem). Próbując wpasować kubaturę między rozrzucone w parkowym nieładzie drzewa, radykalnie zmniejszyliśmy liczbę niezbędnych wycinek i uzyskaliśmy prosty typologicznie obiekt. Jego schemat funkcjonalny opiera się na holu komunikacyjnym, który stanowi jednocześnie bufor oddzielający pomieszczenia dydaktyczne od ulicy. Pozostałe funkcje (hala sportowa, biblioteka, sala konferencyjna) zostały zespolone z główną bryłą węzłem rozrządczym, który dystrybuuje i kontroluje ruch po szkole uczniów i zewnętrznych użytkowników. Przy tej szaradzie funkcjonalnej, byliśmy ekstremalnie konsekwentni proponując lokalizację boiska na dachu hali, tak by uniknąć kolejnych wycinek. Od strony ulicy dociążyliśmy hol nanizanymi nań pomieszczeniami laboratoriów, które z uwagi na swoją specyfikę mogły korzystać ze światła górnego. To z kolei pozwoliło nam zdynamizować kompozycję fasady.

Wszystkie decyzje były proste, ale z uwagi na uwarunkowania, radykalne. Takie projekty zwykle nie wytrzymują próby czasu, a my musieliśmy do naszego powrócić po 10 latach od konkursu. Cieszy nas, że poza kilkoma technicznymi korektami, projekt został zrealizowany bez zmian.

NA SKARPIE

To prosta, finansowana ze środków publicznych hala sportowa, bez ekstrawagancji konstrukcyjnych, formalnych czy materiałowych. Mimo to stanowi wyrazisty znak w przestrzeni, a otoczenie ma swój niebagatelny udział w budowaniu charakteru wnętrz. Dyskretne otwarcia w fasadach wiążą te dwa światy w precyzyjnie wybranych miejscach. Łamią banał formy typowej, introwertycznej i konsekwentnie grają na nastrój wydrążonego monolitu. Powstaje dzięki temu rodzaj interakcji między wnętrzem a zewnętrzem hali – możliwość obserwacji tego, co się dzieje we wnętrzu. Jednocześnie pokrycie krawędzi otwarć kolorem złotym formalnie odcina jasne wnętrze hali od elewacji pokrytej blachą w kolorze antracytu. Mocno zaznaczona wybraniem masy strefa wejścia, ma w przeciwwadze bardzo dyskretną identyfikację wizualną. Dużo tu robi światło: jednocześnie pochłaniane przez antracytowy monolit, odbijane przez jego złote strzępia i enigmatycznie blikające na przeskalowanych ćwiekach, z których wypunktowano nazwę obiektu. W kontrze do tłumu tysiąca różnokolorowych kibiców, zaprojektowano jasne i czyste wnętrza z bardzo przejrzystą dyspozycją przestrzenną. Ważna też była intuicyjny sposób przepływu potoków ludzkich, który w czasie, gdy emocje buzują, może przesądzić o bezpieczeństwie użytkowania. Dziś już wiemy, że budynek został zaakceptowany przez lokalną społeczność, spajając ich tożsamość na równi i w duecie z barwami klubowymi.

RENOMA

Na początku był paraliżujący strach. Choć zadanie z pozoru banalne – znalezienie opakowania. A dokładnie formy dla współczesnej maszyny handlowej, składającej się z wielu niefotogenicznych komponentów i technologicznych konieczności. Maszyny, perfekcyjnie zaprogramowanej przez londyńczyków z Benoy na potrzeby współczesnego handlu, ale wprowadzającej swoją masą sporą dysharmonię w skali tej części miasta. A w architekturze: monumentalny, mocno zniszczony, ale nadal bezkompromisowo piękny gmach Dernburga, przed którym należałoby przyklęknąć. Spraw nie ułatwiały zawiłe zapisy planu. Wielomiesięczne miotanie się w poszukiwaniu formuły rozwiązującej skomplikowaną szaradę zawiodło nas intuicyjnie do pierwszych szkiców i odrzuconych pomysłów. Główną składową pomysłu stała się stylistyczna i formalna kontynuacja istniejącej architektury przy użyciu współczesnego języka znaków, które zostały wykorzystane do zbalansowania skali obiektu – jednak zbalansowania dynamicznego, tak charakterystycznego dla tamtej epoki. Spójność obu części uzyskano dzięki proporcjom, horyzontalnym podziałom i teksturze fasad. Dynamika jednoznacznie horyzontalnej elewacji nowej części została spotęgowana przez wachlarzowe odchylenie poziomych gzymsów, które tworzą mocno zaznaczony pierwszy plan. Jego tło stanowią szklane witryny i ściana wykończona płytami włóknocementowymi w kolorze korespondującym z ceramiczną okładziną gmachu. Nowa bryła łączy się z zabytkiem poprzez atrium wejściowe, które pełni funkcję łącznika na zrewitalizowanym placu Czystym, dzięki czemu otoczenie Renomy zostało ponownie włączone w publiczne życie miasta.

RATUSZ

Siechnice przez wieki rozwijały się, systematycznie dogęszczając obszar obrysowany trójkątem ulic, którego kulminację stanowiła bryła elekrociepłowni. Ta misternie nawarstwiana tkanka, została zupełnie zignorowana decyzją władz, które pół wieku temu zlokalizowały największe w Polsce przedsiębiorstwo ogrodnicze i towarzyszące mu osiedle mieszkaniowe. Powstał wyrób miastopodobny bez zdefiniowanego centrum, bez przestrzeni publicznych, z dwoma środkami ciężkości i rozsypanymi pomiędzy nimi funkcjami. Powódź z roku 1997 odkreśliła przeszłość grubą kreską.

Kumulacja nieszczęść wyzwoliła mechanizmy rewitalizacyjne. Pojawiły się śmiałe plany, z których pierwszy zmaterializował się powstaniem Gimnazjum. To dało asumpt do przedefiniowania całego układu urbanistycznego i próby zszycia dwóch niewidzących się części Siechnic. Główny zamysł oparliśmy na interakcji pomiędzy: kościołem i gimnazjum. Wyznaczyło to nowy środek ciężkości miasta, który wraz z jego historyczną osią wytworzył własną regułę geometryczną. Nam pozostało tylko wyłapywanie i zapisanie w planie nowych relacji przestrzennych. Kwintesencją tej zasady jest bryła ratusza, którą zagięliśmy w miejscu przecięcia się dwóch siatek przestrzennych. W decyzjach architektonicznych co rusz pobrzmiewają odniesienia do lokalnych tradycji budowania (duże połacie klinkieru, przejścia bramowe, dominanty).

Ta rewolucja wymagała niezwykle odważnych mieszkańców. Inspirowani przez światłych liderów społecznych zaufali architektowi, który wśród nich się wychował i pomógł wpasować śmiałe wizje w ramy przestrzenne. Po Gimnazjum, zrewitalizowano park, wybudowano pełnowymiarową Halę sportową, drugi park, zbiornik kąpielowy, duże tereny rekreacyjne, powstała strefa przemysłowa, szereg budynków mieszkalnych, a potem plac targowy, stadion miejski.

Tak po cichu wyrosło nowe miasto. Zbudowane z cegieł i marzeń mieszkańców.

 

WYDZIAŁ PRAWA

Nowy budynek Wydziału Prawa został zlokalizowany w ścisłym, zabytkowym centrum miasta, u zbiegu ulicy Kuźniczej z placem Uniwersyteckim. Kontekst dla niego stanowią obiekty wybudowane w różnych okresach historycznych, różniące się między sobą skalą i charakterem. Nowa bryła stanowi próbę wpisania w ten kontekst, respektując gabaryty otaczającej zabudowy z uwzględnieniem dominującego znaczenia kompleksu Gmachu Głównego Uniwersytetu Wrocławskiego. W projekcie zrezygnowano z banalnego naśladowania form historycznych w przekonaniu, że architektura nawet traktowana jako miejska scenografia, powinna być budowana przy użyciu form charakterystycznych dla czasu, w którym powstaje. Budynek nie powinien maskować swojej funkcji, a przy dość złożonym programie użytkowym, właściwym sposobem wydaje się pokazanie jego wewnętrznej struktury. Przy kształtowaniu bryły, wnętrz i detalu obiektu odwołano się do bogatej tradycji wrocławskiego modernizmu. Powagę i prestiż wynikające z funkcji obiektu podkreślono zastosowaniem na zewnątrz okładzin z trawertynu i stonowanej kompozycyjnie stolarki. Budynek dzieli się funkcjonalnie i przestrzennie na dwa skrzydła. Wnętrza zaprojektowano, wykorzystując proste, pełne umiaru formy i materiały: kamień, szkło i szlachetnie fornirowane okładziny. Uzyskany rezultat stanowi kompromis między reprezentacyjnością obiektu użyteczności publicznej, a prostotą i funkcjonalnością budynku dydaktycznego, dzięki czemu budowla – służąca na co dzień rzeszom studentów – może również pełnić funkcję centrum konferencyjnego.

CENTREVILLE

 

Budynek wypełnia kwartał ograniczony ulicami Drobnera oraz Śrutowej, bezpośrednio przylega do XIX-wiecznej kamienicy o bogatym eklektycznym wystroju. Ten fragment śródmieścia jest silnie zainwestowany, ma czytelną strukturę urbanistyczną z wyznaczonymi kwartałami ulic i placów. Centreville uzupełnia historyczną pierzeję Drobnera, kluczową dla Nadodrza. Podobnie jak w sąsiedniej kamienicy, w narożniku Drobnera i Śrutowej zastosowano akcent flankujący skrzyżowanie. Dwie ostatnie kondygnacje wycofano, wolną przestrzeń przeznaczając na tarasy widokowe mieszkańców.
Na najbardziej eksponowanych elewacjach zastosowano cegłę pełną, materiał o walorach zarówno użytkowych (odporność na warunki miejskie i upływ czasu) jak i dekoracyjnych, charakterystyczny dla tego fragmentu miasta. Elewacja mieni się kilkoma odcieniami brązów i szarości. Całość dopełniają duże drewniane okna i aluminiowe opaski wokół nich. To ważne, żeby współczesne budynki wpisywały się w tkankę miejską bez ostentacji i pretensji do dominacji.